Zbliżający się zjazd Związku (nadzwyczajny, jak wiemy, i to nadzwyczajny z trzech powodów) jawi mi się jako sympatyczne spotkanie znajomych instruktorów, którzy nie widzieli się dwa lata i z ogromną przyjemnością porozmawiają sobie o harcerstwie w kuluarach lub w trakcie spożywania posiłków. W czasie tych rozmów krytykować będą innych a pokazywać siebie w jak najlepszym świetle. Opowiedzą, jak ogromnie zależy im na dobrym działaniu organizacji, chorągwi, hufców i drużyn. Ich opowieści nie będą się różnić od tych, które słyszeliśmy przed dwoma czy czterema laty. To dobrze? To źle? Nie, to nasza normalność. Nie może być inaczej, gdyż nasz Związek nie zmienił się od tego czasu. I sytuacja prawna chorągwi niewiele tu zmieniła.
To, co dziać się będzie na sali obrad, może od rozmów kuluarowych być dla wszystkich zebranych mniej znaczące. Dlaczego? Uważam, że materiały, jakie w ostatnim czasie wypracowaliśmy na zjazd nadzwyczajny, są marniutkie i nie są w stanie wzbudzić zbyt wielkiego zainteresowania delegatów. No, może sobie skrytykują oni jakiś odlotowy nowy projekt statutu. Skrytykują, odrzucą. I wrócą do rozmów w kuluarach.
Czy rzeczywiście warto było uruchamiać całą machinę zjazdową, by dwustu lub trzystu instruktorów sympatycznie spędziło czas? Na zdrowy chłopski rozum – nie. Cóż z tego, że mamy pomysły na nową strategię, na nową koncepcję programową i propozycje zmian w statucie. Czy to są pomysły na nasze współczesne, nowoczesne w harcerstwie? Czy uchwały te będą w jakikolwiek bodźcami (że użyję mało popularnego słowa) dla nas wszystkich do lepszego działania? Czy rzeczywiście po zjeździe drużynowy znajdujący się w centrum uwagi będzie przez całą kadrę uważany za oczko w głowie? Czy dzięki temu, iż ów drużynowy w centrum uwagi będzie, cały Związek będzie rósł w siłę a drużyny funkcjonować będą coraz bardziej dostatnio?
Hmmm.
A więc jak? Pogadamy, delegaci nacisną odpowiedni przycisk (tak, tak, po raz drugi głosowanie na zjeździe ZHP będzie nowoczesne – elektroniczne) i znajdziemy się po zjeździe w starej rzeczywistości, tym samym świecie, w którym pracować będziemy tak samo, jak poprzednio.
Wszystkie propozycje statutowo-strategiczno-programowe są, powtórzę, słabiutkie. Nikt mnie nie przekona, iż wielkość konsultacji przekłada się na jakość dokumentów. Projekt dokumentu musi być nie tylko prosty, ale i wewnętrznie spójny, a tego naszym propozycjom brakuje. I na zjeździe nikt tych materiałów nie będzie w stanie przerobić na dobre, autentycznie dobre uchwały.
Patrzę na mój hufiec, na hufce okoliczne i nasze harcerskie oczko w głowie – Hufiec Podtatrzański. I tak sobie myślę, że nasza przyszłość zależy od dwóch czynników. Po pierwsze od szalonych, zapalonych, zaangażowanych liderów. Od ludzi, którzy konsekwentnie będą realizować plany rozwoju organizacji, ludzi (znów mało modne słowo) z charyzmą. Wezmą się tacy do pracy – harcerstwo będzie się rozwijać. Nie będzie takich – harcerstwo umrze.
Po drugie ci ludzie muszą szkolić. Szkolić wszystkich: zastępowych, przybocznych, drużynowych. Szukać kandydatów na kadrę wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych, wśród nauczycieli, rodziców, byłych harcerzy, studentów itd., itd. No i później z nimi pracować.
Bo wszystko, co uchwali zjazd, może nawet i w pojedynczych miejscach słuszne, nic nie da, jeżeli zabraknie nam liderów, jeżeli nie będziemy szkolić.
Więc życzę zjazdowi miłych dni, spędzonych w Warszawie. Ale przyszłość harcerstwa od naszego zjazdu, twierdzę, niewiele zależy.
PS Tekst ten prawdopodobnie po redakcyjnych obróbkach ukaże się w listopadowym numerze „Czuwaj”.
Trafiłeś w sedno – „szalonych i zapalonych”, obrazoburczych i wojowniczych, buntujacych sie całym harcerskim duchem wobec skostnienia Organizacji i „działactwa” komend. Ale tych Adamie jest coraz mniej. Marne próby dyskusji na forum ZHP, przepraszam, forum „skocz do”, generalnie rozbijane atakami „ad personam”, nierzadkie drwiny i wyśmiewki – co spotyka niezmiennie znanego „malkontenta” szefa KPW, ponoć niezaproszonego na Zjazd w wyniku protestów licznych decydentów, słowem linia „my wiemy lepiej”…..Po prostu nie warto być „szalonym i zapalonym” nie warto wymyslać „odlotowych statutów”. Po prostu nie warto.
Już po zjeździe. Wiemy jak było i jak się skończyło. Przysługuje Ci Adamie prawo do „A nie mówiłem…” tylko zapewne do dość gorzki przywilej. Zgadzam się z tym co napisałeś. Doszedłem do tego samego wniosku w trakcie śledzenia przebiegu Zjazdu. Lata mijają a sedno problemów w dalszym ciągu takie same. Jakie fatum nad nami ciąży, że nie potrafimy przerwać tego zaklętego kręgu niemożności? Dlaczego wciąż powtarzamy te same stare błędy? Czyżbyśmy nie potrafili przez ponad dekadę kolejnych zjazdów wyciągnąć wniosków? Mimo to nie zgadzam się z Piotrem i w dalszym ciągu uważam, że wart szukać „odlotowych statutowców”.
Nie przewidziałem, że nasi instruktorzy-delegaci będą zajmować się drobiazgami, tracąc cenny czas (bo jak jest cenny zjazd na zjeździe, oni wiedzieli). Nie sądziłem, że dojdzie do tego, iż któryś z nich będzie się bał, że po zjeździe do uchwały zostaną tak wpisane przecinki, iż zmienią sens tej uchwały.
Ale fakt – przewidziałem, ze zjazd będzie niewypałem. Napiszę dziś jeszcze o tym w kolejnym felietonie.