Może znów wrócę tu i zacznę pisać? Zobaczymy…
Środa w „Powszechnym”
„Nieskończona historia” miała nadzwyczajne recenzje. Gdy się je czyta, wydaje się, że wreszcie pojawił się w Warszawie Teatr – taki przez duże „T”. Oratorium, opera, dramat dnia codziennego. Białoszewski pomieszany z Koterskim. Muzyka, ruch sceniczny i scenografia – wszędzie doszukiwano się doskonałości.
Tak, to prawda – to jest Teatr. Widowisko zmuszające nas do pomyślenia o tym, jacy dziś jesteśmy. Śmieszni i tragiczni, religijni i powierzchowni, chamscy i poetyccy. W jednej kamienicy śmierć miesza się z myśleniem o nowym życiu. I mieszkańcy tej kamienicy (ponoć z Bielska-Białej), choć tacy różnorodni, tworzą jednolity chór. Mocno, pięknie śpiewają lub recytują (tak, tak, Białoszewski się kłania).
To się może podobać, choć wymaga oderwania się od patrzenia na teatr z akcją czy z logiką wypowiedzi. Gdy tylko chwycimy, że można się zachwycać słowem, że bawią nas albo wzruszają poszczególne scenki – siedzimy w teatrze jak urzeczeni. I dobrze nam się robi na myśl, że my w takiej kamienicy nie mieszkamy. Piotr Cieplak wykonał dobrą, solidną pracę.
W piątek w „Teatrze TR”
To przedstawienie miało taką reklamę, że dziwiłbym się, gdyby wczorajsza premiera nie zachwyciła. Nie pojawi się nikt, kto nawet przez zwykłą przekorę nie krzyknie, że nie zachwyca. No dobrze, to ja też dołączę do chóru zachwyconych.
Temat jest trudny – eutanazja. Jak ją pokazać, jak o niej mówić, by widzowie chcieli przyjść do teatru i spokojnie wysiedzieć na dwugodzinnym przedstawieniu? Pomysł młodego (jeszcze) węgierskiego reżysera jest prosty. Wprowadzić motywy wraz z niektórymi ariami „Zemsty nietoperza” (rzecz nazywa się „Nietoperz”), wpuścić skromniutki wątek erotyczny, pokazać na wstępie nagiego aktora, kazać oglądać widzom znaną kreskówkę („Wilk i zając”), rozbuchać dylematy moralne (co robić, gdy zdrowa żona chce umrzeć razem z bardzo chorym mężem?), włączyć do akcji publiczność (na przykład dając jej pastylki na uspokojenie). No i sukces jest gotowy. A, o jednym zapomniałem – pan reżyser cały czas znajduje się na scenie – taki żart z jego strony.
I bawimy się nieźle. Bo eutanazja staje się zabawą. Lekką i przyjemną. Nie przekona nas jedna z postaci, że działalność kliniki, gdzie wypijana jest trucizna, jest niemoralna.
Cóż, wszystkie produkcje TR Warszawa są skazane na sukces. Czekamy na kolejne przedstawienia Kornela Mundruczó.
Niedziela w „Narodowym”
Wieczny kłopot – na co iść z klasą do teatru. I kiedy. Bo zebranie całej klasy staje się często niemożliwe. Ale byliśmy – w każdym razie większość klasy. Szekspir „Wiele hałasu o nic”. Przedstawienie grane piąty sezon. Nic nowego – solidnie przygotowane i zrealizowane przez Macieja Prusa widowisko. I choć oglądam typową popołudniówkę, grane jest bardzo przyzwoicie. Co może (żeby nawiązać do poprzedniego tekstu) zachwycać? I scenografia (jak rzadko widzi się tak czystą, jasną scenę!), i muzyka, i ruch sceniczny (dobra robota Emila Wesołowskiego). A jak miło słuchać tekstu w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka! W natłoku samych przyjemności mało znaczący staje się sam Szekspir. Bo przecież wszyscy wiemy, jak jego komedia się skończy. To czym się przejmować? Więc, wyobraźcie sobie, wszystko dobrze się skończyło. Czy to nie powinno także zachwycać?
Pomimo to, że ostatni raz miałam okazję zobaczyć i usłyszeć Pana Profesora dobre kilka lat temu, to nadal niesamowitą przyjemność sprawia mi zapoznawanie się z Pana tekstami i z uśmiechem na twarzy wspominam prowadzone przez Pana zajęcia z języka polskiego. Do tej pory nie poznałam drugiego tak mocno zaangażowanego w rozwój młodzieży pedagoga, który nie tylko przekazuje niezbędną wiedzę, ale pragnie zainteresować swoich uczniów historią i kulturą. Serdecznie dziękuję i mam nadzieję, że inni równie mocno doceniają pańską pracę. Pozdrawiam, A. Łubieńska
Ostatnio bardzo mało piszę. Praca na całym etacie w szkole (po raz pierwszy w życiu!) plus działalność w harcerstwie zajmują mi bardzo dużo czasu.
Ogromnie miło, że się odezwałaś.
serdecznie pozdrawiam