Przed laty przeczytałem „Madame” jednym tchem – był to modny tytuł, a temat niezwykle interesujący. Bo powieść ta to z lekka nostalgiczne wspomnienia o czasach dorastania autora – opowieść o pokoleniu o kilka lat ode mnie młodszym i bardzo mi bliskim. Tak jak kiedyś bliska była mi M. – rocznik 1950. Coś mnie jeszcze z Antonim Liberą łączy – przesiedziałem wiele godzin na wykładach Zdzisława Libery – ojca Antoniego, profesora warszawskiej polonistyki. Autor zarzekał się, że nie jest to utwór autobiograficzny, jednak realia epoki (nawet, jeżeli nie kochał się w swej nauczycielce języka francuskiego) z punktu widzenia autora są prawdziwe.
Inscenizowanie prozy jest zawsze kłopotliwe. Przełożenie języka opisu na język dialogu może sprawić dużo problemów. No i w inscenizacji Teatru na Woli taki problem się pojawił. „Madame” to tekst o czasach PRL-u. Ironiczne i zobiektywizowane wspomnienie o tamtych egzotycznych dla dzisiejszej młodzieży czasach. Ironiczne, a jednak prawdziwe. W żadnym przypadku nie jest to opowieść w stylu telewizyjnych Kiepskich.
A w inscenizacji teatralnej miesza się Gombrowicz ze współczesnym sitcomem. I zupełnie nie wiem, dlaczego. Milicjant jest absolutnym kretynem, dyrektor szkoły zachowuje się jak idiota, akademia o wojnie domowej w Hiszpanii to skecz z marnej kolonii. Dlaczego tak reżyser postanowił przekształcić uroczą powieść Libery? Trudno mi zrozumieć.
No tak, pokazywać kretyna milicjanta jest łatwo. Autentyczne uczucie licealisty do nauczycielki pokazać trudniej. Na dodatek wiemy przecież, że nauczycielka była zainteresowana tymże licealistą. Czy możliwe było pokazanie „prawdziwej” „Madame”? Prawdopodobnie tak, ale prawdopodobnie dla reżysera to była najprawdziwsza inscenizacja najprawdziwszego PRL-u.
Dlaczego złości mnie ta parodia ówczesnych czasów? Bo patrzyłem na tego milicjanta stojącego przed ambasadą francuską na ulicy Zakopiańskiej. Patrzyłem kilka razy w tygodniu, bo przy Zakopiańskiej jako dziecko mieszkałem. Mieszkałem tam także wtedy, gdy bohater odwiedził ambasadę, by zdobyć zaproszenie na jakiś francuski, jak to się dziś mówi, event. Dlatego mnie to złości, gdyż cała młoda w większości publiczność będzie już pamiętać – w PRL-u milicjanci byli idiotami.
A samo przedstawienie? Da się oglądać – zwarte, z dość szybką akcją, bardzo dobrą muzyką, dobrą grą aktorów. Więc niezależnie od mojego marudzenia nie żałuję, że na Wolę się wybrałem. Bo obejrzeć nawet w takiej wersji „Madame” warto.