Około pierwszego stycznia liczymy się w naszej organizacji. Kiedyś, przed laty, mieliśmy spis. Wpisywaliśmy zazwyczaj wszystkich. Tych autentycznie działających i tych, którzy na zbiórkach pokazują się od czasu do czasu. Trochę nam zależało, aby drużyna, szczep, hufiec prezentowały się odpowiednio licznie.
Dziś nasz hufiec, skupiający aktualnie ponad tysiąc członków, jest oficjalnie jednym z największych w Polsce. Na naszym terenie w każdej szkole podstawowej istnieje środowisko harcerskie (w części szkół działa ZHR, pracują także zawiszacy). Do naszej statystyki trzeba doliczyć harcerzy z aktualnego Hufca Wawer. W efekcie jest nas oficjalnie na dawnym terenie Hufca Praga-Południe (tym przed odejściem od nas środowisk do ZHP-18) ponad dwa tysiące harcerek i harcerzy. Niegdyś było nas dziesięć tysięcy. Gdyby takie proporcje były zachowane w całej Polsce – mielibyśmy w harcerstwie ponad 600 tysięcy członków. Mamy cztery razy mniej.
Nie jest więc na naszym terenie, tego starego hufca sprzed lat, źle. Lecz dziś – ten nasz tysiąc – musimy na serio się policzyć. Bo nie może być tak, że uczestnik kursu drużynowych nie jest oficjalnie wpisany do ewidencji ZHP. Nie może być tak, aby w jakimś szczepie wszystkie drużyny liczyły tyle samo członków (tę minimalną liczbę). Nie może być tak, by wpisani do ewidencji harcerze, których nie ma już od roku w ZHP, nadal w tej ewidencji figurowali. Nie może być sześcioosobowych drużyn. Itd. Itd.
Cieszę się, że jesteśmy dużym środowiskiem. Ale dlaczego nie chcemy, aby nasza organizacja funkcjonowała normalnie. Jako poważna rzeczywiście organizacja? Ale nie zależy to tylko ode mnie, zależy od kilkudziesięciu osób będących nasz kadrą. Odpowiedzialnej kadry ZHP.