Jak ten czas leci! Już niedługo się okaże, że moje ośmioletnie kierowanie „Czuwaj” to bardzo skromny fragment w historii naszego instruktorskiego miesięcznika. Swoją drogą warto popatrzeć, czy nie jesteśmy najdłużej bez przerwy funkcjonującym na rynku harcerskim czasopismem „papierowym”.
Mój stosunek do „Czuwaj” jest ambiwalentny. Nieliczni już pamiętają, że w samych początkach pismo narodziło się jako taka inicjatywa Głównej Kwatery, której celem było także przy okazji zduszenie istniejącej na rynku „Drużyny”, w której pracowałem.
Więc tego nowego tworu nie lubiłem, ceniąc i szanując twórcę pisma (na początku dwutygodnika) Olgierda Fietkiewicza i naczelną, która „Czuwaj” rozwijała – Alinę Leciejewską. Lubić i nie lubić zarazem – przyznacie, kłopot.
Gdy od Aliny pismo przejmowałem, naczelnik Ryszard Pacławski powiedział: – Zrób coś, aby pismo było redagowane z nerwem. – I z owym nerwem (starsi druhowie, pamiętacie moje „Wężyki”?) starałem się „Czuwaj” prowadzić. Po ośmiu latach okazało się, że miesięcznik jest nieciekawy. Że potrzebna jest świeża, młodsza instruktorska krew. Konkurs na naczelnego wygrał Grzesio Całek.
Zabrano mi moją ulubioną zabawkę, dano ją Grzesiowi. Grzesia lubiłem – „odnowionego” pisma nie. Historia z lekka się powtórzyła.
Nowe pomysły, inicjatywy, teksty. Najpierw więc chłodno obserwowałem „Czuwaj” z boku, a później powoli, tak jakoś naturalnie wróciłem do redakcji. Oczywiście jako skromny członek kolegium.
Dziś wydajemy 300 numer. I co słyszę od moich znajomych drużynowych? Okazuje się, że miesięcznik jest nieciekawy, że młodsza kadra (a przecież w sytuacji, gdy nie ma innych w ZHP centralnie wydawanych czasopism na rynku „papierowym”, jestesmy wydawnictwem także dla przewodników) nie znajduje dla siebie w „Czuwaj” tekstów do poczytania.
Ot, czas płynie. Może potrzebna jest w gazecie nowa rewolucja programowa? Przyznam, że nieco liczę na efekty konferencji, jaka odbędzie się w marcu z okazji wydania 300 numeru. Bo dyskusja może być burzliwa. I jej efekty ciekawe.
Czego Grzesiowi, Misi (mojej a później Grzesiowej zastępczyni, o której ani słowa tu nie napisałem) i sobie życzę.