Ten Wiedeń wymyśliliśmy z powodu księcia Józefa Poniatowskiego. Urodził się on właśnie w tym mieście w pałacu Kińskich 7 maja 1763 roku, a więc 250 lat temu. A nasze środowisko harcerskie od stu lat nosi imię księcia Pepi. Książę Pepi – Pepiczek, czyli Czech. Bo matka księcia, księżna Kińska, była Czeszką.
A więc pojawiliśmy się w dziewięcioosobowej ekipie w stolicy Austrii, aby zjeść strudel i tort Sachera, aby odkryć miejsce, gdzie książę przyszedł na świat, przejechać się kolejką górską na Praterze i zwiedzić kilka muzeów. A… I jeszcze zjeść lody w lodziarni Tichy.
Trzy dni w Wiedniu to niewiele. Ale nieco poznać się to miasto dało. Co więc mnie zachwyciło?
1. Park koło pałacu Schonbrunn. Ten pałac to jakby nasz Wilanów do piątej potęgi. I podobnie z parkiem, który w zasadzie jest parkiem francuskim. Ale te widoki! Ten rozmach! Nawet zachwyca labirynt, w którym na serio można się zagubić.
2. Kazanie rektora Polskiej Misji Katolickiej wygłoszone 3 maja w czasie mszy za Ojczyznę. Ksiądz rektor apelował o jedność narodową. Wystąpił przeciw tym, którzy katastrofę smoleńską wykorzystują do celów politycznych, do dzielenia polskiego społeczeństwa. ja sądzę tak samo…
3. Wystawa Maxa Ernsta w Albertinie. Tak pełnej retrospekcji jednego z największych surrealistów nie spodziewałem się. Czego tam nie było! I lasy, i słynne słońca. I „Król Ubu” (jakby jedyny polski akcent na wystawie). I „Ogród Francji”, i kolaże itd.
4. Msza Mozarta grana i śpiewana w czasie niedzielnej mszy w wiedeńskiej katedrze. Niewielki chór, niewielka orkiestra symfoniczna i jak to brzmi! Wiedeń jest miastem muzyki. I posłuchanie tej muzyki na żywo w jednym z najpiękniejszych miejsc miasta to duża przyjemność.
5. Tort Sachera jedzony w Cafe Central. To jedna z najpiękniejszych historycznych kawiarni Wiednia. Jej właścicielami są właściciele pałacu Kinskich. Poza piękną salą, w której można wypić dobrą kawę, reprezentacyjna sala na piętrze. Sala, w której przed laty grano w siatkówkę!
cdn.