Tego lata kilka dni na północy. Dni nostalgicznych. Ot, miło sobie przypomnieć minione czasy, zdarzenia, miejsca, mniejsze i większe przygody. Przede wszystkim w Archipelagu Sztokholmskim. Przed laty poznawaliśmy wyspy, mieszkaliśmy na nich w wynajętych domkach. Pływaliśmy stateczkami zwiedzając jak największą liczbę wysp – tych, które są rezerwatami przyrody lub popularnymi miejscami wypoczynku.
Płyniemy więc takim stateczkiem i G. mówi: – A pamiętasz, jak Ola przyszła i powiedziała, że Piotrkowi nic się nie stało, tylko krew ścieka mu już do buta?
– O, a tu na wyspie widać „nasz” domek. To tam kotka przynosiła nam myszy złowione o poranku. Jaki tam był świetny taras – z trzech stron.
– Grinda? Ileż to razy deszcz zmoczył nas na tej wyspie? Ale jak tam smakowały lody!
W tym roku okazało się, że na Grindę nie zeszliśmy ze statku. Po trzech minutach bylibyśmy dokładnie przemoczeni. Więc mieliśmy rejs wokół wyspy. I dobrze.
Od dawna nie byliśmy na Uto. I jakież ogromne zmiany. Nowa restauracja, nowa kawiarnia, piekarnia przeniesiona do innego budynku, bo dawne pomieszczenie jest kolejnym miejscem, gdzie można zjeść lunch. I tłumy turystów. Straszne tłumy. Może po dniu deszczowym pół Sztokholmu wyruszyło na wyspy?
Ale nie tylko Uto rozwija się. Szczęka nam opada, gdy się znaleźliśmy na Sandhamn. Zawsze to była wyspa, na której można było zobaczyć najśliczniejsze jachty na Bałtyku. Ale to, co oglądaliśmy przed laty, i to, co widzieliśmy tego lata, to niebo i ziemia. Niby port taki sam, niby uliczki takie same, ale sklepiki nie mają towaru na przeciętną szwedzką kieszeń, ale miejscowy sklep delikatesowy sprzedaje towar tak luksusowy, z jakim nie spotykamy się w całym Sztokholmie. Na szczęście plaża (niezła, piaszczysta) z drugiej strony wyspy jest taka sama. I toaleta jak zwykle niezbyt czysta. Ale na Sandhamn tak było i jest. W tym jednym miejscu archipelagu.
PS. Popłynęliśmy też na Svartlogę. Jest tam strasznie daleko i strasznie pięknie. Dzika przyroda. Skały i morze. Coś pięknego.