To wszystko przez Piotrka. To on się uparł: – Wypożyczamy łódkę i płyniemy w archipelag sztokholmski. – A gdy Piotr się uprze, nie ma na niego siły. – Popłynęliśmy więc między wyspami jak tysiące Szwedów, dla których takie spędzanie wolnego czasu to chleb codzienny. Dla nas nie.
To morze jest nieco podobne do wielkiego jeziora, bo gdy się płynie, zawsze widać dalej lub (częściej) bliżej jakiś stały ląd – zazwyczaj wyspę. A wysp jest ponad 24 tysiące. Nazywają ten archipelag Skärgård (wym. szergord), czyli ogród szkierów – granitowych skał. To one wyrastają (czasem niespodziewanie) z morza.
Po Skärgårdzie pływa się różnie. Nasza maleńka i stareńka łódka typu Albin Vega była bezpieczna, ponieważ nie zdarzają się jej wywrotki. Ale czasem przed dziobem trafią się dwie łódki, które trzeba szybko ominąć. Lub nagle na wprost pojawić się może wielki prom, przed którym lepiej uciekać. Płynie on wolniutko, lecz być potrąconym przez wielopiętrowe gmaszysko – żadna przyjemność. Na szczęście są akweny puste, swobodne, głębokie, świetne do żeglowania. Tam Piotrek mógł się wyżyć. Na żaglach.
Tak na marginesie – w marinach nasza łódeczka budziła większe zainteresowanie niż potężne łodzie motorowe, za które ich właściciele zapłacili miliony koron. Bo ta łódka dla starszych Szwedów jest cudownym wspomnieniem ich młodości. Silnik pod pokładem, cztery koje i dwa żagle. Oni to pamiętają.
Świat żeglarstwa jest mi obcy. Dlatego każde wydarzenie, każde zjawisko było dla mnie ciekawe. Noclegi w dzikich marinach. Staje gdzieś przy wyspie w jakiejś zatoczce jedna, druga, piąta łódka. O, znak, że w tym miejscu jest się chronionym od wiatru, że dobrze z łódki można wyjść na ląd. Parkujemy więc i may. A rano przypływa do nas (i naszych sąsiadów) pontonik, a na nim zamrażarka z lodami i chłodnia z zimnymi napojami i świeżym pieczywem. Jaki żal, że właśnie zjedliśmy śniadanie.
A marina zagospodarowana – płatna? Na przykład na Sandhamn. Człowiek czuje się jak w europejskim kurorcie. Hotel, restauracje, plaża, sklepy z ubraniami (nie tylko sportowymi), pyszne lody (tylko dla nich warto tam przycumować), piekarnia z drożdżowymi bułeczkami (tymi tradycyjnymi – z kardamonem i cynamonem) itd., itd. Byliśmy tam nie raz. Ale co innego przypłynąć statkiem a co innego małym jachtem i na tym jachcie nocować. No ale marina zagospodarowana to normalna toaleta, prysznic, woda i prąd (tego ostatniego nie potrzebowaliśmy – byliśmy, między innymi dzięki bateriom słonecznym samowystarczalni).
Tygodniowy rejs to problemy z jedzeniem (ale od czego jest Grażyna?), z nawigacją (ale od czego mamy GPS?), ze spaniem (ale harcerz potrafi), z pogodą (ta za dobra też jest kłopotliwa), z paliwem. Ale daliśmy radę. Ja też.