Oj, dawno nie byłem w Zakopanem. Dopiero wczoraj zdałem sobie z tego sprawę. Po prostu nie pamiętam, co ostatnio oglądałem w Teatrze Witkacego. Może „Na przełęczy”? Zawsze, gdy jestem pod Tatrami, staram się coś w tym teatrze zobaczyć. Bardzo lubię w nim bywać. I to nie tylko dlatego, że można było tam przed spektaklem dostać chleb ze smalcem lub kawałek oscypka. To w rzeczywistości jeden z najwybitniejszych zespołów w Polsce.
Nie byłem kilka lat w Zakopanem, więc Zakopane przyjechało do mnie. No, nie tylko do mnie. W Białołęckim Ośrodku Kultury oglądamy „Witkacy – Apendix” – przedstawienie, które miało premierę 10 lat temu. To taki prawdziwy Witkacy. Trochę śmieszny, trochę straszny. Mądry i tak nierealistyczny, że czasem go się zrozumieć nie da. Wzbogacony piosenkami – w większości z tekstami Witkacego. I muzyka na żywo – jak ona polepsza jakość spektaklu! Nie wiedziałem, że mamy tak dobrego kompozytora, jakim jest Jerzy Chruściński. Teraz kupioną po przedstawieniu jego płytkę słucham na okrągło przez cały dzień.
Prawdziwy Witkacy wystawiany jest w ramach minifestiwalu komediowego, zorganizowanego przez BOK. Ale co to za komedia, jeżeli w co drugim zdaniu widać autora – filozofa, człowieka przewrotnego i niesłychanie ostro oceniającego swych współczesnych. Komedia na poważnie – niech tak będzie.
Reżyser Andrzej Dziuk, wybierając fragmenty dwóch dramatów, mówi nam kilka razy: – Czasy dwudziestolecia międzywojennego niewiele się różną od lat współczesnych. – Dlatego nie dziwi fragmencik „angielski”, gdzie wprowadzony został tekścik dotyczący znajomości języka przez premiera Tuska. „Witkacy – Appendix” zaczyna się fragmentami o myciu się, o naszym polskim smrodzie. To „Niemyte dusze”, bo mowa jest o ciałach, ale cały czas pamiętać musimy o duszach. Fragmenty „Narkotyków” – bawią nas autor i reżyser – dotyczą nie tylko trgo nałogu. Przecież to tytoń (ileż to papierosów wypalają aktorzy w czasie przedstawienia?), to alkohol… No i jeszcze jeden nałóg – seks. Po Gogolowsku śmiejemy się sami z siebie. Jak w kabarecie – fragmenty wiedzy o nas samych rozbijają się o metalowe drzwi. Czasem zaglądamy za nie. I jesteśmy tam – sfrustrowani, zgorzkniali, ale jednak cały czas zabawni – Polacy.