Kot w pustym mieszkaniu czeka na swojego pana (czy też panią). Obrazony indywidualista nie potrafi zrozumieć, że ten głos już nie wróci, że ta ręka nie da już czegoś do jedzenia, nie pogłaszcze i nie nakrzyczy. Że nigdy już nie będ\zie tak jak było. Ten brak musi pozostać na zawsze.
Mineły dwa tygodnie, gdy Marianna odeszła do lepszego (ponoć) ze światów. Dwa tygodnie czy wczoraj? Przecież jej pokój pozostał. Jej numer telefonu ciągle jest taki sam. Aż dziw, że oglądam telewizję a ona nie ma do mnie kolejnej prośby.
Syndrom kota w pustym mieszkaniu wynika chyba z faktu, że Marianna, niezależnie od tego, jak daleko od nas była, po prostu istniała w naszej rodzinie. Od ponad trzydziestu lat w Szwecji, ale zawsze można było do niej pojechać, odpocząć, pobyć w innej atmosferze. W stanie wojennym i po nim – dziesiątki paczek. Jakaż to była radość rozpakowywać kolejną przesyłkę. Piotr i Ola przez kilka lat wychowywali się częściowo w Warszawie, częściowo w Sztokholmie. To „nasze” dwa miasta, z oboma jestesmy mocno związani. I nie byłoby tego związku, gdyby kiedyś, jeszcze przed stanem wojennym, Maraianna nie podjęła decyzji, ze wyjeżdża, że u nas – w Polsce – żyć się normalnie nie da.
Była zawsze – na Saskiej Kepie i za morzem. Po prostu czasem tu, czasem tam. Zawsze energiczna, mająca własne zdanie, często wypowiadająca je ostro i jednozmacznie. W dobrej wierze, ale czasem zbyt brutalnie, mocno, zbyt jednoznacznie.
Jednak, niezaleznie od tego, iż bylismy strofowani przez całe życie, brak pozostaje brakiem. Tego strofowania też brakuje. Człowiek jest jak kot. Czeka. Moze jednak ona przyjdzie, może się odezwie. Poczekajmy. Ile czasu bedziemy czekać?