Tego jeszcze nie było. W tej szkole nigdy nauczyciele nie występowali przed uczniami. A towarzyszę różnym wydarzeniom w naszym liceum lat kilkadziesiąt. Tym razem pan P., nasz młody katacheta, namówił kilkunastu przedstawicieli grona pedagogicznego do wystawienia jasełek. To naprawdę rzecz niebywała – pewnie normalna w innych szkołach – u nas to trzęsienie ziemi połaczone z tsunami. Za to, czego dokonał, należy się P. duża nagroda.
Akcja jasełek bardzo skomplikowana – diabły i anioły, święta Rodzina i trzej królowie, pasterze, Herod i Śmierć. Oczywiście wszystko dobrze się zakończyło – atak diabłów dzięki wykorzystaniu wody święconej nie udał się. Dzieciątko zostało obronione. Ale nie o akcję przecież tu chodziło, lecz zaangazowanie nauczycieli. Prawdziwa trema (trzeba było widzieć A., która przed swoim wystepem chodziła po korytarzu nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca – a później jako aktorka wypadła doskonale), prawdziwa gra (K. była doskonała jako diabeł, który przechodzi metamorfozę i staje się aniołem), prawdziwe stroje (M. jako pasterz – rewelacja!). No, nawet my – trzej królowie – nie wypadliśmy najgorzej, choć przydałaby nam się jeszcze co najmniej jedna próba. Bo z próbami mieliśmy najwięcej kłopotu. Od samego początku aż do przedstawienia nie udało się zebrać kompletu „aktorów”. Po raz pierwszy wszyscy spotkali się w trakcie naszej premiery.
Dlaczego jestem taki zachwycony? Pomimo tego, że panna P. tuż po występie starała się mnie zdołować, opowiadając o niedostatkach mojego aktorstwa. Pieję z zachwytu nie dlatego, że uczniowie mogli pośmiać się z poprzebieranych nauczycieli (oj, jaka śliczna Najświętsza Panienka), ale dlatego, że tak liczne grono pedagogów bawiło się w trakcie jasełek ukazując w stosunku do siebie ogromny dystans. Że pokazało ludzką twarz, której czasami brakuje nam na lekcjach. Nie, nie wierzę w jakąś ogromną zmianę w relacjach między uczniami a gronem pedagogicznym, ale moim zdaniem zrobiliśmy mały krok we właściwą stronę. O czym informuje król Baltazar.
