Nie tak dawno Główna Kwatera ZHP zatwierdziła instrukcję, w której spisano zasady funkcjonowania gromad, drużyn, kręgów, klubów. Instrukcja budziła ogromne zainteresowanie, gdyż zbiera kilka czy kilkanaście dotychczasowych dokumentów w jeden solidny plik. W tejże instrukcji znajduje się fragment (moim zdaniem nie za bardzo na miejscu) dotyczący biwaków. I jest to temat, który budzi moją dodatkową refleksję i dlatego postanowiłem o biwakach napisać.
Nie tylko ja deliberuję na ten temat. Wystarczyło na fb jedno pytanie w sprawie coraz mniejszego zainteresowania w harcerstwie biwakami, a sypnęło się tak dużo wypowiedzi, że miałem kłopot w śledzeniu dyskusji. Nasi harcmistrzowie (bo to na ich stroniczce prowadzona była rozmowa) wykazali nieprawdopodobną aktywność.
Większość z nich zajęła się analizą powyższego dokumentu GK i różnymi biurokratycznymi pomysłami naszych harcerskich władz na szczeblu hufca. Bo papierologia w naszej organizacji kwitnie. Mnie jednak (bo włączyłem się niebacznie do rozmowy na fb) interesował całkiem inny aspekt związany z biwakami. Są to mianowicie biwaki-niebiwaki, czyli wyjazdy środowisk harcerskich nie do lasu, w pole, na świeże powietrze, lecz do szkoły. Spanie w salach gimnastycznych lub na korytarzach w wielkim tłumie, a więc szumie, kurzu i (niezależnie od starań kadry) – bałaganie. Przygotowywanie posiłków nie na trawie, lecz na stolikach szkolnych. Gotowanie wody nie na ognisku lecz w elektrycznych czajnikach.
Gdy pytam, skąd ta moda na nibybiwaki, słyszę różne odpowiedzi. A to że chcemy na wyjeździe mieć zuchy a ich do namiotów na noc położyć nie można (prawda). Tylko kto mi powie, że zuchy muszą się integrować na wyjeździe w sali gimnastycznej? I czy nie można organizować prawdziwych zuchowych wypraw z zuchową obrzędowością i pełnym zuchowym programem? Albo słyszę, że harcerze z czwartej i piątej klasy nie mogą nieść namiotów, śpiworów i karimat w czasie rajdu (bo do tego lasu dojść trzeba). Też prawda. Ale od czego mamy rodziców i ich samochody? Takich tłumaczeń bywa więcej. I każde z nich nie przekonuje.
Bo prawda jest prosta. „Biwak” w szkole jest łatwy do zorganizowania. Pojechać, poprowadzić kilka gier, zabaw, kominek i impreza jest gotowa. Na dodatek harcerze są zadowoleni. I nie wyobrażają sobie, że można pojechać na normalny biwak. Spać w warunkach polowych, nauczyć się żyć w nietypowych dla nas sytuacjach. Ale dziś zmęczyć się, zmarznąć, być głodnym w dzisiejszych czasach sobie w naszym wygodnickim harcerstwie nie wyobrażamy. I nie ma już prawdziwej wielkiej przygody. Zaczyna ona przypominać tę, którą przeżywamy na grach planszowych.
Czy harcerstwo w naszym hufcu (a pewnie i nie tylko u nas) ma szanse na powrót do autentycznego wychowania w świecie natury, do wychowania puszczańskiego? Na pewno tak. Tylko musimy przestać iść na łatwiznę, a to jest trudne.
o przepraszam druhu u nas w hufcu robi się biwaki pod namiotami
O, proszę bardzo. Napisz raczej: „U nas w hufcu już zdarza się, że jakaś ekipa (na przykład namiestnictwa starszoharcerskiego) zorganizuje ku radości harcerzy biwak pod namiotami”. Proponuję dyskusję na ten temat przenieść na łamy „Praskiego Świerszcza”. I zajmiemy się statystyką. Także rajdów, wycieczek pieszych, zbiórek w terenie. I okaże się, że to większy problem. Na szczęście do rozwiązania. Pozdrawiam