Tydzień temu spotkaliśmy się w stuosobowym gronie przyjaciół, aby oficjalnie podsumować 25 lat wydawania naszego instruktorskiego miesięcznika „Czuwaj”. Pisma przez cały czas publikowanego na papierze, pisma docierającego dziś do niezbyt licznego grona czytelników, ale cały czas, miesiąc w miesiąc publikującego ważne teksty pokazujące bieżące życie Związku Harcerstwa Polskiego. „Czuwaj” było i jest, pomimo różnych zawirowań będzie miało charakter publicystyczno-informacyjny. Czasami starano się, by było także metodyczne, poradnikowe, ale z tych pomysłów nic nie wychodziło. 25 lat – szmat czasu, towarzyszenia odrodzonemu (umownie od Zjazdu Bydgoskiego) Związkowi Harcerstwa Polskiego. Z jednej strony być pismem wspierającym władze Związku, a z drugiej strony być w stosunku do tych władz krytycznym – kwadratura koła. Ale przez ćwierć wieku się to udaje – oczywiście z lepszymi i gorszymi efektami.
Występuje jednak ciekawe zjawisko – zaobserwowaliśmy je w trakcie przygotowań do jubileuszu – teksty publicystyczne sprzed pięciu, dziesięciu czy dwudziestu lat są często nadal aktualne. I nie dotyczy to wyłącznie często pojawiającego się wątku przestrzegania (bądź nie) dziesiątego punktu harcerskiego prawa. Ileż myśmy napisali (i pozostawili dla przyszłych pokoleń) ważnych i interesujących materiałów! Przyznam nieskromnie – bardzo mi się nasze stare „czuwajowe” artykuły podobają.
Pretekstem spotkania była konferencja instruktorska, ale w rzeczywistości najważniejsza była jej pierwsza oficjalne część – gratulacje, uśmiechy, medale, powitania, krótkie wspomnienia. Uroczystość wymyślił Grzegorz, on zaprojektował medal pamiątkowy, który oficjalnie przyznała druhna Naczelnik grupie ponad 60 instruktorów (i instruktorek też), którzy od pierwszego numeru tworzyli pismo. Powiecie – skromna pamiątka. Tak, ale pozostaje ona w naszych harcerskich zbiorach do końca życia. Przypominać będzie: „jesteś członkiem czuwajowej wspólnoty”. Jeden egzemplarz trafił do zbiorów Muzeum Harcerstwa. Tam zostanie do końca świata, a może nawet jeden dzień dłużej.
Gdy opadły już emocje i można było spokojnie podsumować całą imprezę, kilka osób, z którymi rozmawiałem, powtarzało kilka tych samych słów: „przyjaźń”, „wspólnota”, „harcerska atmosfera”. Tak – spotkało się grono przyjaciół, tych, którzy poświęcili mniej lub więcej czasu naszemu periodykowi, starając się, by był on jak najlepszy, by ukazywały się w nim teksty mądre i dopracowane pod względem redakcyjnym. Od Wojtka, który liczy ponad osiemdziesiąt lat, po młodych, którzy niedawno ukończyli lat dwadzieścia. Kogo wśród nas nie było! Naczelniczka i druh Przewodniczący, dwóch byłych przewodniczących, dwójka byłych naczelników, byli członkowie władz naczelnych (i aktualni też) i dalej instruktorzy, z których moglibyśmy ułożyć piękną różnorodną paletę tych, którzy odpowiedzialnie przed laty obiecywali pełnić swą harcerską i instruktorską służbę. Nie wszyscy dziś są czynnymi instruktorami, ale każdy z nich to harcerka lub harcerz. I dlatego nasze spotkanie było tak wspaniałe. Anita – skautka irlandzka na całe życie, Bronek (i Krysia) – drużynowi w swej podpoznańskiej wsi, Zubek, który może przywróci do życia swego Jossariana, Ryszard obiecujący precyzyjniej napisać w drugim wydaniu swej książki o roli „Czuwaj” w ZHP, Zabłocka, która już nie była i znów jest instruktorką, Jacek, który pozostaje wierny swym „Powsinogom”, optymistycznie patrzący na świat Adrian, Adam stojący dziś nieco z boku organizacji, ale będący kopalnią wiedzy historycznej, zapalony do tworzenia nowego harcerskiego periodyku Paweł, lekko rozgoryczony Zbyszek (ale czy wszyscy muszą być jednego dnia szczęśliwi?), Staszek, wydający swą kolejną harcerską książkę. Ze wszystkimi nimi rozmawiało się, jakbyśmy rozstali się wczoraj, jakbyśmy jeszcze wczoraj jedli rodzinną kolację i znów się zobaczyli. A przecież niektórych widziałem piętnaście lat temu! To niebywałe, to wspaniałe.
Opowiada się (i śpiewa), że wszyscy harcerze to jedna rodzina, ale rzadko mamy szansę sprawdzić to w tzw. realu. I tu była taka okazja. Bez zgrzytów, bez narzekania, bez fałszywych uśmieszków. Wszyscy w naszej rodzinie dobrze się czuliśmy, wszyscy myśleliśmy o jednej dobrej organizacji wychowujących młodych Polaków. Może takie spotkania (niech to się nazwie konferencją) warto częściej organizować?