I znów pożegnanie. Dziś zmarł Jacek. Jeden z tych (jak to brzmi banalnie), który całe życie poświęcił harcerstwu. I czynił to z zapałem, z nieprawdopodobnym zapałem i zaangażowaniem. Czasami z Jackiem rozmawiałem, czasami korespondowałem. Czytałem jego zapiski na fb, był tam bardzo aktywny. Ciągle zamieszczał zdjęcia swoich ukochanych „Powsinóg”. Wczoraj, zupełnie przypadkowo, znalazłem na biurku jego życzenia świąteczne z roku 2012. Jak zwykle wypisane skośnym, równym pismem. Nie wiedziałem, że to jakiś symbol, że wtedy był na granicy życia i śmierci.
Otwieram ostatnią dłuższą korespondencję. Lato 2016 roku. Zapraszam go do naszego ośrodka w Ocyplu, bo spotykam tam (oczywiście przypadkowo) członków jego środowiska. Byłoby miło porozmawiać w towarzystwie wychowanków jego wychowanków. Jacek wychodził właśnie ze szpitala, uczył się robić zastrzyki. Cukrzyca. Nie, nie mógł przyjechać na Kociewie. Ot, piszemy do siebie, że może się spotkamy w Warszawie, może w Opolu. Ale od dzisiaj wiem, że się nie spotkamy…
Widziałem Jacka dobrych kilka lat temu. Miał kłopoty. Sytuacja, w jakiej się znalazł, z własnej winy, była mało sympatyczna. Starszy pan zrobił głupstwo, wstydził się tego, a powiedział o dwa zdania za dużo. Groziło mu (jemu, najcudowniejszemu z harcerzy) usunięcie ze Związku. Karę przyjął z właściwą sobie pokorą. Cierpiał i dostosował się do decyzji harcerskich władz. Rozumiałem Jacka, współczułem mu. Może dlatego, że co prawdę jestem odrobinę od niego starszy, ale nasze życiorysy troszeczkę, troszeczkę były zbieżne?
Dla mnie Jacek nie był przede wszystkim szefem „Powsinóg”, nie był świetnym muzykiem, autorem piosenek, kawalerem Orderu Uśmiechu. Nie, był tym, który zupełnie bezinteresownie zaczął pomagać harcerzom na Ukrainie. Przed laty byłem z Jackiem (i Misią) we Lwowie, staraliśmy się nawiązać normalne relacje z odradzającym się na Ukrainie polskim harcerstwem. Wówczas nam się to udało, a dalsze niepowodzenia to na pewno nie my. Wtedy to „Powsinogi” zaopiekowały się środowiskiem harcerskim w Drohobyczu. Czyli zaopiekował się nimi Jacek. Obozy, spotkania, pomoc – bardzo za to Jacka ceniłem.
No nie, ceniłem go za całokształt. Za postawę, za zaangażowanie, za uśmiech, za dobroć. I oczywiście nie będę Jacka wspominał jak jego liczni wychowankowie. Nie mam szans. Od dziś jest o jednego prawdziwego harcmistrza mniej. Ogromna szkoda, ogromny żal.
PS W sobotę 28 stycznia pogrzeb w Opolu. Piękne słońce. Tłum. Starych i młodych. Harcerzy i cywili. Pogrzeb godny harcerskiego instruktora. Piękne, mądre kazanie księdza, który znał Jacka. Nad grobem kilka zdań prezydenta miasta i dwóch instruktorów. Głos więźnie im w gardłach. Pozostanie po nim pamięć, dobra pamięć u wielu, wielu z nas.