W naszym radosnym państwie ciągle ktoś kogoś przesłuchuje. A to prokurator, a to komisja sejmowa, a to zwykła, pospolita policja. Padają pytania o wydarzenia sprzed kilku dni (i okazuje się, że przesłuchiwani nie wiedzą, czy w wozach rządowych mieli włączone sygnały dźwiękowe) i sprzed lat (okazuje się, że przesłuchiwany nie wie, czy podpisał kwit o współpracy ze służbą bezpieczeństwa, a nawet nie pamięta, czy za składane donosy otrzymywał wynagrodzenie…).
Nie dziw więc, że któregoś dnia G. zapytała mnie: – Czy pamiętasz, jak przyszedł na Brazylijską (tam przed laty mieszkaliśmy) milicjant i rozmawiał z tobą o możliwości podjęcia współpracy z bezpieką? – Zdziwiłem się. – Ja, Brazylijska, bezpieka, milicjant? Nic nie pamiętam. – Jak to nie pamiętasz? I nie pamiętasz, że później przyszedł sympatyczny ponoć pan na dłuższą rozmowę? I byłeś po niej piekielnie zdenerwowany? Wróciłam do domu, a ty nie byłeś sobą. W największej tajemnicy opowiedziałeś mi o tej wizycie. O tym, jak byłeś zachęcany do współpracy. Powiedziałeś, że odmówiłeś, że małe dziecko, że mama w Szwecji, że harcerstwo… I pan ten do nas do domu więcej nie zawitał.
Gdyby ktoś mnie kilka dni temu zapytał, czy byłem werbowany, że ktoś na mój temat mógł napisać jakąś notatkę – oczywiście bym zaprzeczył. Ba, złożyłbym uroczystą przysięgę, że na pewno, że w żadnym przypadku, że nigdy… A przecież było to dla mnie ogromne przeżycie. I tak dokładnie wymazałem je z pamięci?
Cóż, okazuje się, że pamięć ludzka jest niesłychanie zawodna. Moja też. Ponoć wymazujemy z pamięci te najgorsze wydarzenia. Nie wiedziałem, że tak jest naprawdę. Ale jestem tu dobrym przykładem. Bezpieka i ja? Nic nie pamiętam.