Listonosz to nadal postać magiczna. Może przynieść dobrą lub złą wiadomość. Może przyjść każdego dnia – niespodziewanie. Wtedy gdy jesteś śpiący i wcale nie chce ci się zejść z kanapy, aby podejść do drzwi. Może przyjść, gdy jesteś pod prysznicem i nie w głowie ci listy. Może nie pozwolić połknąć resztki lodów, które niezjedzone się rozpuszczą. Może także wcale nie przyjść.
Kiedyś przed laty pan listonosz przynosił staruszkom jakieś pieniądze. Renty i emerytury, Żli ludzie zaczajali się za węgłem na pana listonosza i odbierali mu torbę pełną nie tylko listów, ale i pieniędzy. Od czasu do czasu można było w „Expresie Wieczornym” o tym przeczytać. Ale ten mit pana listonosza już blednie. Listów coraz mniej, nawet tych kartek bożonarodzeniowych jakby ubyło, nie mówiąc już o pocztówkach z wakacji. Cóż, wysłanie i otrzymanie zdjęcia zrobionego minutę temu jest bardziej atrakcyjne niż otrzymanie po tygodniu widokówki z pięknym widoczkiem. Ale pomimo to listonosz to postać magiczna.
Nie, nie znam mojego pana listonosza. Ale wiem, że to leniuszek czystej wody. A nasza Poczta Polska (dobrze, że nie Narodowa) to niereformowalna instytucja. A więc moim listonoszu będzie ciąg dalszy.
Dwa dni temu wyjmuję ze skrzynki kwitek. Na nim wydrukowany długi tekst o tym, jak to na poczcie czeka z utęsknieniem dla mnie przesyłka administracyjna. Tekst ten zatytułowany jest „Wezwanie (a może przypomnienie lub powiadomienie) powtórne”. Po prostu powtórne. I ja tego nie rozumiem. Przecież nie otrzymałem wezwania (a może przypomnienia lub powiadomienia) numer jeden. Co się stało? Wytłumaczenie jest proste. Pan listonosz miał obowiązek wręczyć taki sam list (za pokwitowaniem!) każdemu lokatorowi naszego osiedla. I pewnie wielu innym osobom w okolicy. Prawdopodobnie rozniósł listy do pierwszych stu lub dwusu mieszkań i biedny się załamał. Przyszedł zmrok, pora już była iść do domu, a on zabrał się do wypisywania karteczek z wezwaniami lub powiadomieniami. Pisał, pisał i dał sobie spokój. Do mnie już nie napisał. I ja mu się nie dziwię. Miał tego dnia dużo pracy. Od ja już tego dnia przez listonosza-leniuszka zostałem wymazany z rzeczywistości. Na szczęście, gdy w moim urzędzie pocztowym zorientowali się, że nie mam zamiaru (czy oni wiedzieli, że nie wiem o tejże przesyłce?) listu odebrać, wysłali do mnie osobiste pismo – imienne. I to przypomnienie/powiadomienie pan listonosz wrzucił do mojej skrzynki. Uff. Mógłby uznać, że ja nie zasługuję na takie powiadomienie powtórne. Ale nie – zasługiwałem. I tak to po dwóch tygodniach wylegiwania się na poczcie mój list na moich nogach dotarł do mnie. Co za radość. I czy miałbym tyle radości, gdyby pan listonosz osobiście pofatygował się do mnie i wręczył mi urzędowy list? Na pewno nie.