Są takie momenty w życiu, kiedy człowiek jest zszokowany. Gdy nie rozumie, co się wokół niego dzieje, gdy świat wali mu się na głowę i nie rozumie, o co chodzi. O co chodzi z zachowaniami ludzi, którzy cię otaczają. Takie dziwne wrażenie nierozumienia otaczającego mnie świata przezyłem ostatnio w cesarsko-królewskim mieście stołecznym Krakowie. (A może to błąd ortograficzny i powinienem ostatnie słowa napisać dużymi literami?).
Nie byłem w Krakowie już kilka lat. I nie jest to istotne, bo miasto Kraków wydawało mi się niezmienne. Zawsze mogę pójść do kawiarni w Sukiennicach i patrzeć na pomnik Wieszcza. Zawsze mogę wejść do Jamy Michalikowej i zachwycać się jej wnętrzem. Nawet kelnerki obsługiwały nas, jakby świat wokół się nie zmieniał. Wawel stoi na swoim miejscu, Barbakan i Brama Floriańska także. W odróżnieniu od zmieniającej się Warszawy centrum Krakowa, z jego swoistą dostojnością, spokojem, z jego Wierzynkiem i Hotelem „Pod różą” było wspaniałe. Było to dla mnie miasto inteligencji z piękną przeszłością i ciekawą teraźniejszością. I wcale nie przeszkadzała mi w tym wyobrażeniu przydworcowa wielka galeria handlowa lub nowoczesny kampus uniwersytecki.
No tak, ale okazało się, że „mój Kraków” już moim nie jest. Stoję na Rynku – jest początek marca, mróz siarczysty, godzina 22, a może 23? Stoję na Rynku i widzę hordy polskich i obcojęzycznych Hunów wrzeszczących, biegających, nawołujących się. Hunów w większości na stan wskazujący na spożycie. Jacyś faceci z tablicami „klubów” lub innych „pubów” zbierający te wrzeszczące hordy. Nie można normalnie rozmawiać – Kraków się bawi.
Ja przepraszam – jeżeli to ma być zabawa, to może władze Krakowa powinny podzielić dobę na jakieś dwie nierówne części. Niech od 4.00 do 22.00 miasto będzie dla ludzi, do których też chciałbym się zaliczyć. Miasto pełne dostojeństwa i spokoju. A przez kilka godzin nocnych oddajmy je oficjalnie w ręce imprezowiczów. Ale wtedy ja proszę o oficjalny komunikat: „Ludziom nie będącym pod wpływem używek do centrum miasta wstęp wzbroniony. I wtedy ja wiem – nie mam prawa znajdować się w okolicach północy w okolicach Sukiennic. To naprawdę proste rozwiązanie. Bo takich przeżyć, jak 3 marca, po prostu więcej mieć już nie chcę.
PS Włączam ten tekst do działu „kultura”, bo wszak o kulturze, a nie o pieniądzach, jest mowa.