Wyobrażacie sobie przedstawienie, które jest grane dziewiętnasty rok? Ja sobie tego nie wyobrażałem aż do chwili, gdy trochę przypadkowo znalazłem się w Teatrze Żydowskim na właśnie takim spektaklu. Środa, prawie pełna sala, oglądamy „Kamienicę na Nalewkach”. To widowisko w stylu zmarłego przed pięcioma laty dyrektora Szymona Szurmieja. Nic dziwnego, był on współscenarzystą i współreżyserem „Kamienicy”. Na czym polega ów styl? Bierze się nieco piosenek, nieco żydowskich dowcipów, skleca wątłą fabułką – słowem wiążącym poszczególne fragmenty i już mamy przedstawienie. No jeszcze jakiś ruch sceniczny. Najlepiej zatańczyć jakiś tradycyjny taniec a na koniec „Szalom Alejchem…”. Cały zespół może śpiewać, a widownia mu towarzyszyć.
Dlaczego takie przedstawienie jest tak długo grane? Dlaczego ono tak się podoba? Bo wykonawcy? Czy dlatego, że tak dobrze śpiewają (gorzej im idzie z opowiadaniem dowcipów). Czy dlatego, że mamy możliwość oglądania fragmentu świata, którego już nie ma i już nie będzie? A może każde widowisko muzyczne będzie się cieszyć dużą popularnością? Jednak chyba ów sentyment do nieistniejącego świata jest najważniejszy. Bo na widowni średnia wieku (w większości pań) to jakieś 70 lat. Rzadko spotyka się taką grupę. No, może jeszcze w kościele.
Lubię takie widowiska. Właśnie dlatego, że przybliża nam to swoisty miejski folklor Warszawy międzywojennej. Ale nie lubię ich, bo brakuje tego, co na przykład prezentowane jest w „Skrzypku na dachu” – opowieści o narodzie. O jego prawdziwych problemach. I nie musi to być wspomnienie z czasów II wojny światowej. Czy rzeczywiście dowiadujemy się choć trochę, jak żyło się Żydom w minionych latach w kamienicy na Nalewkach? Chyba nie. Najważniejsza jest knajpa. Czy tak tam się mieszkało? Nie wiem i wiedzieć po wyjściu z teatru wiedzieć nadal nie będę. Może to także wynika z faktu, że widowisko zostało znacznie skrócone, co najmniej o 15 minut. Nie wiem.
Cóż, gdy znów będę miał okazję wpaść do Teatru Żydowskiego, na pewno nie powiem „nie”. W dodatku że sam teatr staje się dziś coraz bardziej nowoczesny, staje się prawdziwym, normalnym teatrem repertuarowym. Tu powinienem na przykład opowiedzieć coś o „Aktorach żydowskich”, ale może to przy jakiejś innej okazji. Bo tych kameralnych, interesujących przedstawień na małej scenie widziałem więcej.
PS Oczywiście wiem, że od 1991 r. grane jest „Metro”. Już ponad 27 lat. A lat 27 to więcej niż 18. Wiem, wiem, ale to całkiem inna historia.