W zapowiedzi czytamy „medytacje teatralne”. Widowisko, przedstawienie, sztuka – rzecz wystawiana na scenie Teatru Powszechnego nazwano medytacjami. Na scenie góra wyglądająca jak wielkie narzucone kostki styropianu. Z boku wystaje wielka ruszająca się dłoń. (Już niedługo się okaże, że góra w środku jest pusta – po obróceniu się sceny zobaczymy rusztowanie z ekranem telewizyjnym w środku).
Aktorzy ubrani w dziwne stroje – jakiś muślin, jakaś folia. Ni to ludzie, ni to stwory jak z kreskówek o stworach z kosmosu. Nieruchomi, poruszający się w zwolnionym tempie lub ruszający rękami jak roboty.
Strasznie trudno medytować, gdy jesteśmy atakowani obrazami jak ze złych snów. Na dodatek od czasu do czasu światła ze sceny walą nas prosto w oczy. Twórcy widowiska stworzyli warunki do antymedytacji. I tylko do niej.
Oglądamy (uczestniczymy?) „Boską komedię”. Ponoć Dantego. Owszem, pan Koza (to zadziwiające, że wielcy współcześni artyści nie posiadają imienia i nazwiska) jako dramaturg całego zadziwiającego przedstawienia wybrał jakieś fragmenty utworu. Pododawał jakieś inne teksty, nawet „na wstępie” dość długie i zawiłe. Pewnie była w tym jakaś logika, ale czy wszyscy muszą tę logikę zrozumieć? Żeby było jasne – ja jej nie zrozumiałem.
W widowisku mamy Dantego, mamy Wergiliusza, jest Beatrycze. I wydaje się, że nic z tego nie wynika. Nawet Dante wspinający się na ową „pustą” górę nie robi wrażenia.
Wydaje się, że najciekawsze z całej „Boskiej komedii” były uwagi zszokowanej publiczności, która wypełniła cały teatr. „Nic nie rozumiem”. „O co Garbaczewskiemu chodziło?”. „Czy to była Boska komedia?”. Słychać było wokół.
Ponoć Krzysztof Garbaczewski wszystkie swoje przedstawienia nazywa teraz medytacjami. Ale przecież nie chodzi nam, widzom teatralnym, aby uczestniczyć w ekspiacji reżysera. Powinien on jednak budować spektakl dla widza a nie dla siebie. W tym przypadku wydaje się, że zabawił się z nami, jakby na złość pokazując nam język. Żal. Bo musimy żałować wydanych na bilet pieniędzy i straconego czasu. Musimy żałować aktorów biorących udział w jakimś dziwnym wydarzeniu. Musimy żałować, że nie pokazano nam autentycznych (i uniwersalnych) problemów ludzi późnego średniowiecza. Nie starano się choćby fragmentarycznie porozmawiać z widzem o moralności, która tak istotna jest w tekście Dantego. Ot, stworzył Garbaczewski wydmuszką, a jak wiadomo wydmuszka (jak góra na scenie Teatru Powszechnego) jest w środku pusta.
Przeczytałem w jakiejś recenzji, że równolegle z „akcją” owych medytacji tak samo ważne są wyświetlane powyżej sceny animacje w technice VR. Dla kogo ważne, dla tego ważne, ja ich (moja wina) po prostu nie obserwowałem.