Filiżanka kawy była już całkiem zimna, a z ulubionego fotela Mojego Ulubionego Instruktora dochodziły dziwne dźwięki – ni to posapywanie, ni to cichutkie chrapanie. Tak, Mulin zdrzemnął się. Na dodatek przyśniła się mu rzecz cudowna – biwak w którym bierze on udział wraz z członkami jego ulubionej organizacji. Noc, szumiący w pobliżu potok, płonące niewielkie ognisko i małe namioty rozbite wokół. Piękny sen… Ale wszystko co miłe, musi się kiedyś skończyć. Więc Mulin wyszedł ze swego snu i po prostu się obudził. – Piękny obraz, właściwie mógłbym go namalować – głośno powiedział sam do siebie. – Tylko zdolności nie mam. Także malarskich, co by to był za obraz z tym ogniem przeze mnie namalowanym.
Dlatego Mulin zaczął sobie przypominać takie prawdziwe biwaki, w których uczestniczył. Kawa dalej stała, a Mulin myślał i myślał. Dlaczego tych biwaków było tak mało? No tak, w czasach, gdy Mulin był piękny i młody, w jego ulubionej organizacji takich lekkich, nieprzemakalnych namiotów nie było. Ale biwaki? Jakie zapamiętał? Tak, z obozu wędrownego w Rumunii. Co wieczór trzeba było rozbijać biwakowisko. Tylko w Suczawie i Bukareszcie były zarezerwowane miejsca w schronisku. Mulin zamyślił się. Jak to było za rządów strasznego satrapy, że gdzieś pod lasem na zapuszczonej łące polscy harcerze siedzieli przy ognisku i śpiewali tak, że głosy ich musiały dochodzić do pobliskiej wsi. A jak było w Czechosłowacji? Podobnie.
Ale krajowych biwaków jak na lekarstwo… Sobota w szkole, późnym popołudniem wyjazd a w niedzielę trzeba wracać. I to jeszcze tak, by choć przez chwilę spojrzeć do zeszytów, co tam jest zadane na poniedziałek… Mało, oj jak mało było tych biwaków w czasie roku szkolnego. Ale były.
Kawa Mulina smakowała, jakby wyjęto ją z lodówki. Oj, o tych wycieczkach i rajdach warto by było powspominać. Ale czy da się o wszystkim wspominać przy jednej kawie?