Kolejne pożegnanie. Tym razem podwójnie smutne, bo Marysia mogłaby jeszcze z nami być, gdyby nie ów paskudny wirus, który zaatakował cały świat. Cynicy powiedzą; – Ale i tak wszyscy przejdziemy ową niewidzialną granicę i (być może) znajdziemy się w tym lepszym ze światów. – Ale wydaje mi się, że lepiej tam przejść później niż wcześniej. Im jestem starszy, tym mocniej taka myśl we mnie tkwi. A koronawirus nikogo nie oszczędza, krąży wokół nas i stara się, abyśmy jak najszybciej ten świat opuścili.
Marysia jest pierwszą znajomą mi osobą, którą covid pozbawił życia. I ten fakt wzmacnia mój smutek. Miała, dla mnie zawsze młoda, 85 lat. To zupełnie surrealistyczne, bo Marysia była po prostu młoda.
Znaliśmy się od dawna, pracowaliśmy razem w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, ponad czterdzieści lat temu! Redagowaliśmy książki w jednym wydawnictwie. Mnie było łatwiej, bo znałem ich tematykę, były one drukowane jakby dla mnie. Ale Marysia była w swej pracy perfekcjonistką, bardzo dobrze znajdowała wszelkie autorskie usterki i dzielnie je poprawiała. Znała wszelkie zasady, reguły, przepisy. Nikt jej w wiedzy edytorskiej nie mógł dorównać. Pamiętajmy, że pracowaliśmy wówczas na maszynopisach. Dostawaliśmy kartki papieru, na których mazaliśmy, pisaliśmy, poprawialiśmy. Skreślaliśmy i dopisywaliśmy. Taki maszynopis trafiał do pań maszynistek. One przepisywały go i dawały nam do sczytania. Wtedy najlepiej w dwójkę trzeba było sprawdzić, czy maszynistka wprowadziła wszystkie nasze poprawki, czy nie zrobiła nowych błędów. Marysia na tym etapie i kolejnych była znakomita. Później drukarnia i już czytanie korekty. Nie, nie raz – co najmniej dwa, czasem trzy razy. Nie dziwcie się, że produkcja książki trwała rok.
Nie miała Marysia łatwego życia. Los dotknął ją ciężko, ale wychowywała córkę, ogromną jej radość i nadzieję – taką mała, jak pamiętam, kopię Marysi. Dlatego nie zawsze bawiła się z nami (czasy, jak to w Polsce, były ciekawe), ale gdy mogła, zawsze nam towarzyszyła. Ciągle w uszach, po tylu latach, słyszę jej śmiech. Banalnie go opisując nazwałbym go perlistym. Nikt tak nie potrafił się śmiać jak Marysia.
Jak to w życiu bywa, nasze drogi dawno temu się rozeszły, ona była wydawcą – redaktorem do końca życia, ja poszedłem nieco inną ścieżką. Ale nigdy nie zapomnę Marysi – niedużej, roześmianej, mądrej i dzielnej kobiety.