Wojtek odszedł cicho, nie wiedziałem, że nas opuszcza. Jeszcze nie tak dawno odwiedziłem go. Oczywiście, jak to starszy pan koło dziewięćdziesiątki, niedomagał. Największym kłopotem był coraz słabszy wzrok. Wzrok dla Wojtka tak zawsze bardzo ważny. Bo jak pisać, rysować, jak tworzyć kolejny utwór, gdy nie może się go spokojnie przeczytać?
O Wojtku można powiedzieć – człowiek renesansu. Nie pierwszy, który miał tak wiele zainteresowań. Przez ostatnie lata, przez ostatnich kilkadziesiąt lat było to żeglarstwo, woda, jeziora, rzeki. Sam niegdyś prowadził żeglarską drużynę harcerską, wakacje spędzał na łodzi, rysował szlaki żeglarskie i kajakarskie. A rysowanie tych szlaków to trudna umiejętność. Przecież nie było podkładów komputerowych, każdy zakręt brzegu trzeba było wiernie narysować na kalce… A Wojtek to potrafił.
Wojtek pisał. Czasem naiwną prozę, często pamiętnikarską, czasem poetycką, ale potrafił też napisać piękny wiersz. To twórczość niesłychanie różnorodna, lepsza i gorsza. Często ciekawa, czasem nudna. Tak, na swoje utwory Wojtek nie umiał popatrzeć obiektywnie. Takim był, prawdziwym artystą. Mam w komputerze trochę jego tekstów, muszę do nich wrócić.
Pisał pamiętniki, a właściwie relację o tym, co się wokół niego dzieje. Dla potomnych. Wzbogacał je rysunkiem, zdjęciem, dokumentem. Twierdził, że grube tomy jako dowód polskiej historii przekaże do Archiwum Akt Nowych. Czy tam dotarły?
Cieszył się życiem. Niezbyt często spotykamy ludzi uśmiechniętych, radosnych. Choć trudno powiedzieć, że życie go rozpieszczało. Miał wielu przyjaciół. W połowie stycznia zapraszał ich na „Świeto Chłopów”. Obchodził swoje urodziny… tematycznie. Ot, w czasie spotkania mówiliśmy o kamieniu. Wiersze, legendy, wspomnienia. Wszystko o kamieniu. Co roku temat był inny, ale wszystkie pewnie można wyczytać z jego pamiętników. To były urocze imprezy.
Chyba nie wszyscy, tak jak ja, mieli szansę go pożegnać. Ale poszukam jego grobu, aby zapalić Mu znicz. Jeżeli nie dziś, to jutro. To się Mu należy.