Bardzo Marka lubiłem, jego chyba nie dało się nie lubić. Zawsze kulturalny, zawsze uśmiechnięty, zawsze mający dla rozmówcy dobre słowo. Poznałem go późno, w trakcie VII Zjazdu ZHP w 1981 r. Wcześniej był dla mnie autorem „Zuchów”, tym, któremu zawdzięczamy Ofensywę Zuchową, byłym zastępcom naczelnika ZHP, ciągle aktywnym, ale już nie na pierwszej linii instruktorem harcerskim.
Po zjeździe znaleźliśmy się obaj w prezydium Rady Naczelnej ZHP, organu w tym czasie ważnego, w skład którego wchodziła ówczesna Główna Kwatera (naczelnik i jego czterej zastępcy) oraz kilku instruktorów „z terenu”. W tym gronie Marek i ja. Marek pracował wówczas w Belwederze u Przewodniczącego Rady Państwa, ja w pionie harcerskim Młodzieżowej Agencji Wydawniczej. Spotykaliśmy się systematycznie co miesiąc, a czasy były ciekawe – „Solidarność”, stan wojenny, utwardzanie po stanie wojennym ówczesnej władzy, a tym samym politycznie Głównej Kwatery.
Ale współpraca z Markiem była samą przyjemnością. I choć na pewno nie zawsze zgadzał się ze mną, nigdy nie dał tego po sobie poznać. Człowiek z klasą. W roku 85, po VIII Zjeździe nasze drogi się rozeszły, ale gdy poprosiłem go wiele lat później, by wziął udział w seminarium-konferencji na temat metodyki zuchowej w różnych organizacjach harcerskich (a odbywała się ona w Puszczy Kampinoskiej w harcerskiej bazie w Starej Dąbrowie) – nie odmówił. On, wysoki funkcjonariusz państwowy, ale postać dla ruchu zuchowego mityczna.
Rozmawialiśmy dość dawno, na ostatnim a może przedostatnim spotkaniu byłych instruktorów, organizowanym w miedzeszyńskim „Bossie”. Spotkaniem przed pandemią. Z Markiem zawsze rozmawiało się miło, zawsze uśmiechnięty, ale tym razem narzekał na zdrowie. Trochę jak nie on.
Ostatnio, kilka tygodni temu otrzymałem od niego potężną księgę – wspomnienia zatytułowane „Tropami czasów minionych”. Był już słaby, nie mógł mi wpisać dedykacji, choć się do tego zabierał. Księga pasjonująca, czyta się ją jak najciekawszą opowieść o czasach minionych. Ileż tam nazwisk! Ile opisanych nieznanych faktów!
Marek zmarł w wieku 90 lat, ogromny żal, bo takich jak on chyba już niewielu chodzi wśród nas.
PS W czasie pogrzebu dowiedziałem się, iż miał znakomite zdolności aktorskie, bo pisać umiał zawsze. Odtworzono nam fragment bajki, którą Marek nagrał swoim wnukom. Dzieci były za oceanem, a dziadek stworzył prawdziwy teatr, mówiąc za kilka postaci. Tylko dało się go poznać, gdy słyszeliśmy głos narratora.